wtorek, 29 września 2009

#47 - Enigma [Peter Milligan & Duncan Fegredo]

Na zły początek...
Na zły początek napiszę, że od jutra przez tydzień nie pojawi się tu nic nowego - wyjeżdżam. Jeśli więc z jakiegoś powodu lubisz zaglądać na Komiksofilię, będziesz miał czas na przejrzenie starszych wpisów.
Teraz sprawa bardziej optymistyczna, czyli podsumowanie września. Udało mi się osiągnąć dwucyfrową liczbę recenzji, gdzie pierwsza cyfra to 2. Biorąc pod uwagę moje lenistwo, mogę być chyba z siebie dumny - mam nadzieję, że oprócz ilości, jakość wrześniowych tekstów też nie kulała. Dodam jeszcze, że z 47 wpisów, w tym miesiącu pojawiło się na blogu aż 21, czyli prawie połowa. Październik pewnie nie będzie aż tak owocny, ale postaram się nie obijać.



Są komiksy, o których zwyczajnie boję się pisać. Wspominałem o tym przy okazji From Hell - historia Moore'a pozostawiała czytelnika bez jakiegokolwiek pola do popisu, nie dając mu możliwości wypowiedzenia się w interesujący sposób. Enigma Petera Milligana i Duncana Fegredo działa w odwrotny sposób - uwielbiam ten komiks tak bardzo, że mogę pisać o nim w kółko, a raczej bełkotać, wyrzucając z siebie nieskładne zdania mające być pochwałami. Nie chciałem pisać o tej ośmioczęściowej miniserii, ale w końcu otrzymałem paczkę z Enigmą oraz kompletem odcinków The Extremist (obie opowieści przeczytałem o wiele wcześniej - w połowie dzięki zebranym zeszytom, w połowie dzięki skanom) i stwierdziłem "Kiedyś przecież muszę to zrobić". Poza tym co jakiś czas wychwalam scenariusze Milligana, a okazuje się, że napisałem tu tylko o The Eaters oraz początkach Greek Street. Pora zabrać się za jego twórczość z większym zapałem, zaczynając od jego najlepszego, a w najgorszym wypadku jednego z najlepszych dzieł. We wstępie Grant Morrison słusznie zauważył, że żaden wstęp nie skłoni czytelnika do przeczytania/kupienia danego komiksu, ale kto wie, może ten tekst sprawi, że ktoś jednak sięgnie po Enigmę. Bardzo bym się z tego powodu cieszył.

Głównym bohaterem opowieści jest dwudziestokilkuletni Michael Smith, gość tak pospolity jak jego nazwisko. Michael żyje w świecie rutyny - we wtorki kocha się ze swoją dziewczyną, w sobotę odwiedza z nią kluby, a kiedy indziej robi inne rzeczy przypisane do danego dnia. Dodatkowym elementem szarej codzienności jest praca w charakterze osoby naprawiającej telefony. Trudno się dziwić, że Michael jest zrezygnowany i nie widzi w tym wszystkim sensu. Niezadowolenie z życia, pracy i związku sięga zenitu, jednak w pewnym momencie następuje impuls zachęcający go do zmiany. W okolicy pojawia się The Head, potwór zjadający ludzkie mózgi, tylko pozornie będący kiepskim i sztampowym pomysłem scenarzysty (a to nie jedyna tego typu postać znajdująca się na kartach tej opowieści). Michael przypomina sobie, że przecież w dzieciństwie czytał Enigmę, jego ulubiony komiks, w którym występował tajemniczy pożeracz mózgów. Żeby było śmieszniej, pozostali bohaterowie tamtej historii również pojawiają się w prawdziwym życiu, łącznie z tytułowym, najdziwniejszym i najbardziej zagadkowym. Michael postanawia zerwać ze swoimi dotychczasowymi przyzwyczajeniami oraz rozstać się z kobietą, z którą przecież wcale nie było mu dobrze, i odnaleźć Titusa Birda, autora komiksu. Może będzie wiedział, dlaczego wymyśleni przez niego bohaterowie ożyli?


Tak zaczyna się podróż, którą można nazwać odyseją Michaela Smitha, a jej celem jest odnalezienie swojego prawdziwego - i bardzo zaskakującego - ja. Nie jestem pierwszym, który wspomina o tym, że Milligan uwielbia temat tożsamości, zresztą dla każdego, kto zna jego komiksy, jest to oczywista oczywistość. Scenariusz Enigmy miażdży pod każdym względem, tworzy genialny nastrój, w niezwykle wiarygodny sposób konstruuje skomplikowaną psychikę Michaela i zaskakuje niemal bez przerwy, aż do ostatniej strony, na której dowiadujemy się, kim jest opowiadający całość wszechwiedzący narrator. Finał daje też do zrozumienia, co jest tu najważniejsze - wcale nie kulminacyjne starcie, które... a tego już dowiecie się pod koniec lektury. Rozwiązanie konfliktu zadziwia nie mniej niż odkrycie kart przez narratora.

Duncan Fegredo, a raczej DUNCAN FEGREDO. Nawet gdyby scenariusz był słaby, Enigmę mogłaby obronić sama oprawa graficzna. Mroczna, nastrojowa, początkowo bardzo niedbała kreska zmienia się i klaruje w miarę odkrywania przez Michaela Smitha swojej prawdziwej natury. Można było przeczytać o tym dużo wcześniej, w numerze magazynu Kazet poświęconemu Milliganowi, ale jest to coś, co nietrudno zauważyć samemu. Dodatkowym atutem ilustracji są kolory nałożone przez Sherylin van Valkenburgh - Fegredo chyba nie mógł trafić lepiej. W efekcie czytelnik otrzymuje genialną syntezę scenariusza, ilustracji i kolorów; każdy z tych elementów rzuca na kolana, zaś połączone w całość stanowią o wiele więcej niż tylko sumę części składowych.


Bałem się pisać o Enigmie, bo chyba żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego, jak bardzo uwielbiam ten komiks oraz jakie wywarł na mnie wrażenie. Nie będąc znawcą stwierdzam, że ze wszystkich przeczytanych przeze mnie historii obrazkowych dzieło Milligana i Fegredo przegrywa chyba tylko z Watchmen, ale z drugiej strony ciężko porównywać te, różniące się prawie wszystkim, opowieści. Jeśli już czytałeś, być może potwierdzisz moje słowa, a jeśli nie... gdyby moja recenzja nie zachęcała do sięgnięcia po Enigmę wystarczająco mocno, mam małą prośbę: zdobądź ten komiks mimo wszystko, a jestem prawie pewny, że nie pożałujesz. Dla mnie jest to horror na stałe ulokowany w czołówce nie do pobicia, niesamowity evergreen zupełnie nie starzejący się z biegiem lat.

1 komentarz:

Andrzej Janicki pisze...

Nazwisko Fegredo załatwiłoby sprawę, ale zdecydowanie podkręciłeś moje zainteresowanie tym tytułem.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...