Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chas truog. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chas truog. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 stycznia 2012

#201 - Animal Man: Deus ex Machina [Grant Morrison, Cgas Truog & Paris Cullins]

Wszystkie problemy, dziwne sytuacje oraz niewyjaśnione wątki z życia głównego bohatera serii Animal Man wreszcie dobiegają końca. Na kilkunastu ostatnich stronach tomu Deus ex Machina czytelnik odnajdzie jeden z najbardziej zaskakujących i nietypowych finałów, jakie tylko jest w stanie sobie wyobrazić, oczywiście jeżeli nie dowiedział się o wszystkim już wcześniej, na przykład z jakiejś recenzji. Ja wiedziałem, jednak i tak bawiłem się bardzo dobrze. Nie chcę za dużo zdradzać, napiszę tylko, że w ostatnim epizodzie Animal Man dostanie wszystkie odpowiedzi, jakich oczekiwał, choć niekoniecznie takie, jakie mu się spodobają. Nie mam pojęcia, w jaki sposób Morrison uzyskał zgodę na zrealizowanie pomysłu tak dziwnego, łamiącego wszystkie możliwe standardy, ale dobrze, że mu się to udało. Dzięki temu możecie mieć pewność, że nie zapomnicie o tym komiksie, nawet jeżeli Waszym zdaniem ostatecznie wcale nie była to seria rewelacyjna. Moim zdaniem też nie, ale ani trochę nie żałuję, że przeczytałem całość.

Zanim czytelnik dotrze do finału, w którym Animal Man spotyka sprawcę wszystkich swoich nieszczęść, będzie musiał przedrzeć się (czasem dosłownie, chwilami bywa ciężko) przez osiem innych epizodów. Poprzednie dziwne wydarzenia, postacie przypominające duchy, obrona praw zwierząt i dawni przeciwnicy, wszystko schodzi na dalszy plan w momencie, kiedy główny bohater wraca do domu i odnajduje zwłoki swojej żony i dzieci. Nagle Animal Man siłą rzeczy przestaje być komiksem rodzinnym, już nie będzie odcinków poświęconych remontowi domu. Następuje załamanie, a potem chęć odnalezienia morderców. Jeszcze później wieloletnia tułaczka w celu odnalezienie jakiegokolwiek sensu i wspomniany wcześniej, zaskakujący finał.

Jeśli ktoś nie lubi scenariuszy Granta Morrisona, pewnie uzna tę serię za kolejny bełkotliwy komiks. Finał będzie genialnym posunięciem dla jednych, idiotycznym i bardzo wygodnym (bo usprawiedliwiającym wszelkie niedorzeczności) wyjściem z sytuacji dla drugich. Osobiście polecam, o ile już wcześniej nie doszliście do wniosku, że autor Animal Mana nie robi opowieści dla Was. To i tak nie jest najdziwniejsza z jego historii, ale w takiej sytuacji mimo wszystko po nią nie sięgajcie.

sobota, 21 stycznia 2012

#196 - Animal Man: Origin of the Species [Grant Morrison, Chas Truog & Tom Grummett]

Jak wspominałem wcześniej, w drugim tomie Animal Mana jest o wiele dziwniej niż w pierwszym. Nie aż tak dziwnie jak w trzecim albo jak w serii Doom Patrol Granta Morrisona, o której też piszę i której kolejne części czytam z rosnącym przerażeniem, ale z drugiej strony znajdują się tu pomysły, jakich trudno szukać w jakimkolwiek innym komiksie. Poprzedni zbiór był jeszcze w miarę normalny, nawet pomimo historii o kojocie i wszystkich niedorzeczności związanych z tytułową postacią oraz przedstawieniem codziennego życia superbohatera, jednak w Origin of the Species autor The Invisibles rozkręcił się na całego. Prawie. Bo tak naprawdę zrobił to dopiero w tomie finałowym.

Wcześniej scenarzysta dawał czytelnikowi pewne wskazówki zapowiadające to, co nastąpi w następnych odcinkach. To zresztą stały element komiksów Morrisona. Tajemnicza postać ukryta w krzakach, napisy pojawiające się na monitorze, choć nikt nie siedzi przy klawiaturze i tak dalej. Wiele z tych zagadek wyjaśnia się tutaj, na niektóre odpowiedzi trzeba będzie jeszcze zaczekać do kolejnego tomu, pojawiają się też nowe pytania. Morrison miesza ze sobą różne rzeczywistości, dorzuca kosmitów, złych ludzi polujących na dobre delfiny, sporą ilość bardzo dziwnych i (znowu) niedorzecznych superbohaterów i superłotrów, tajną organizację, goszczącego w domu Animal Mana, tajemniczego Jamesa Highwatera, o którym nadal niewiele wiadomo, choć w Origin of the Species nie pojawia się po raz pierwszy. W następnych częściach odegra jedną z kluczowych ról w tym komiksie, na razie przyczynia się do zwiększenia ilości zadawanych przez czytelnika pytań. A wszystko to przy bardzo istotnym udziale nietypowej dla takich opowieści rodzinnej atmosfery. Przecież oprócz misji ratowania małp z zaszytymi oczami Animal Man ma także żonę i dwoje dzieci, scenarzysta ani przez chwilę nie pozwala nam o tym zapomnieć.

Pisanie po raz kolejny, że Morrison ma pokręcone pomysły chyba mija się z celem. W każdym razie Animal Man to jeszcze jeden komiks, który to potwierdza. Z drugiej strony, pierwszy tom tej serii był początkiem, ten jest rozwinięciem, a naprawdę niestandardowe rzeczy można znaleźć dopiero w kończącym trylogię Deus ex Machina. Okładka Origin of the Species to mała podpowiedź tego, co można tam znaleźć, a ja nie wspomnę o tym nawet w recenzji następnego tomu, żeby nie psuć nikomu przyjemności z odkrycia tego w czasie lektury.

niedziela, 4 września 2011

#168 - Animal Man [Grant Morrison, Chas Truog & Tom Grummett]

Osoba, która o komiksach nie wie zbyt wiele, za to jest przekonana, że wszystkie opowieści obrazkowe (a szczególnie te o ludziach w trykotach) są prymitywne i ograniczone, spojrzy na okładkę Animal Mana i podejrzewam, że stwierdzi jedynie: "Tak, miałem rację". Teraz pewnie należałoby zaprzeczyć, napisać, że wcale tak nie jest, ale może najpierw kilka faktów.

Buddy Baker, bardziej znany jako Animal Man, pojawił się po raz pierwszy w 180 numerze Strange Adventures, w 1965 roku. Potrafi przejmować cechy zwierząt, które znajdują się w okolicy, może na przykład latać jak ptak albo pływać jak ryba. Oczywiście to nie jedyne możliwości, jest ich o wiele więcej. Każda zdolność może zostać przywłaszczona jedynie na krótki okres czasu. Buddy może robić to wszystko, ponieważ znalazł się kiedyś w pobliżu wybuchającego statku kosmicznego. Walczy ze złem w obcisłym stroju z wielką literą A na klacie.

Nie brzmi to zbyt poważnie, prawda? Jako jedna z wielu tak niedorzecznych postaci, Animal Manowi nie udało się zyskać wielkiej popularności. Dopiero w 1988 roku, między innymi po tym, jak DC zobaczyło, co Alan Moore zrobił z serią Swamp Thing, a także w ramach tak zwanej "brytyjskiej inwazji", możliwość pisania scenariuszy z przygodami Buddy'ego Bakera otrzymał mający wówczas 28 lat Grant Morrison. Jego panowanie trwało przez 26 odcinków i, co tu dużo mówić, zmieniło wiele. W TPB zatytułowanym po prostu Animal Man znalazły się zeszyty #1-9, będące dopiero wstępem, jeszcze w miarę normalnym, do bardzo nietypowego i bardzo zaskakującego finału.
Nie mam zamiaru bawić się w dawanie lekcji historii, zresztą nie czuję się kompetentny. Wolę napisać, jak seria sprawdza się dzisiaj, po 23 latach od premiery pierwszego numeru.

Buddy Baker, mieszkający z żoną i dwójką dzieci, postanawia zająć się karierą superbohatera, tym razem na poważnie. Nie ma ukrytej tożsamości ani predyspozycji, by traktowano go poważnie, jednak nie chce odpuszczać. Angażuje się w walkę o prawa zwierząt, odzwierciedlając tym samym poglądy samego scenarzysty, który na szczęście nie postawił na nudne i nachalne moralizowanie. Na początku Morrison miał zamiar napisać jedynie czteroczęściową miniserię o - między innymi - ludziach eksperymentujących na małpach. Po tym, jak poproszono go, by pisał dalej, pojechał po bandzie, co, jak zauważył we wstępie, wkrótce stało się jego znakiem firmowym. Jechanie bo bandzie zaczyna się w piątym zeszycie, konkretnie w opowieści The Coyote Gospel.

Jej głównym bohaterem jest kojot. A dokładnie ten kojot. W komiksie występuje jako postać ze świata kreskówek, mająca już dość nieustannych walk w swoim świecie. Postanawia sprzeciwić się Bogu, za co ten zsyła go do prawdziwego świata, z prawdziwymi ludźmi oraz prawdziwym bólem, skazując go na wieczne cierpienie. Kojot podróżuje, co chwilę doznając poważnych obrażeń i regenerując się, by opowiedzieć innym o swojej przeszłości oraz o zamiarze obalenia Boga.

Ten dziwny odcinek, najdziwniejszy ze wszystkich w tym tomie, to wstęp do tego, co rozkręciło się na dobre dopiero później. Morrison zaczyna zadawać pytania, co twórca ma prawo zrobić z wytworami swojej wyobraźni, zaś odpowiedzi spróbował udzielić w ostatnim zeszycie swojego runu, o którym napiszę przy innej okazji. Reszta to ciekawa i przyjemna, choć czasem niedorzeczna lektura, gdzie walki z różnej maści superłotrami mieszają się na przykład z odcinkiem w znacznej części poświęconym remontowi domu Buddy'ego. Te rzeczy mogą bawić, niemniej tworzą specyficzną i fajną atmosferę w komiksie, która zmieni się diametralnie w kolejnym tomie. Na mniej fajną. W Animal Manie już nie będzie tak wesoło.

Zawsze lubiłem okładki Briana Bollanda. Niektóre z obecnych w tym tomie są wręcz śmieszne (jak ta do pierwszego zeszytu), jednak większość robi dobre wrażenie. Jeśli chodzi o ilustracje do samych opowieści, moim zdaniem nie przetrwały próby czasu. Są do bólu zwykłe, bez czegokolwiek, co mogłoby je wyróżnić w 2011 roku. Historię warto poznać z innego powodu, dla scenariusza, zobaczenia, jak Morrison zmienił losy Animal Mana oraz przyczynił się do zmiany wizerunku komiksu superbohaterskiego. Kolejne Trade'y są dużo bardziej nowatorskie i pokręcone, ale trzeba zacząć właśnie od tego. Trzeba i warto.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...