środa, 28 lipca 2010

#94 - The Filth [Grant Morrison & Chris Weston]

Może zabrzmi to dziwnie, ale naprawdę nie obejrzałem w swoim życiu wielu filmów. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ wśród tych, które miałem okazję zobaczyć i które lubię najbardziej, znajdują się 12 Małp oraz Drabina Jakubowa (oba na podium). Co łączy je z komiksem The Filth autorstwa Granta Morrisona i Chrisa Westona? We wszystkich trzech przypadkach główni bohaterowie nie wiedzą, czy to, co dzieje się wokół nich, jest prawdą, czy tylko iluzją. Nie mają pojęcia, czy zwariowali, czy może są jednymi z nielicznych, którzy widzą całą prawdę. Taka tematyka zawsze mnie interesowała, dlatego - choć nie bez obaw - sięgnąłem po kolejną miniserię wydaną przez Vertigo.

Tak właściwie to sięgnąłem po nią już dawno, przebrnąłem przez pierwszy zeszyt i stwierdziłem, że chwilowo nie mam ochoty na coś aż tak zwariowanego. Potrzebowałem odpowiedniego nastroju, który w końcu nadszedł i dopiero wtedy pozwoliłem, by szalone wizje Morrisona zmiotły mnie z powierzchni ziemi. Wcześniej dotarły do mnie wszelkie możliwe komentarze, od entuzjazmu i zachwytów, przez narzekania na niestrawny bełkot, po zniesmaczenie chorymi pomysłami. Słyszałem, że komiks jest wtórny względem The Invisibles, ale póki co i tak znam jedynie TPB Say You Want a Revolution, więc nie było to dla mnie żadną przeszkodą. Najwyżej ponarzekam w przyszłości, że Niewidzialni strasznie przypominają The Filth. A co do opinii czytelników, którzy poznali tę opowieść przede mną, mogę zgodzić się z każdą z nich - jestem zachwycony, jestem zdezorientowany (choć nie mogę z czystym sumieniem pisać o bełkocie i bezsensownym scenariuszu) i jestem zniesmaczony. To nie jest łatwa i przyjemna historyjka w sam raz na niedzielne popołudnie. Nie tylko dlatego, że czytelnik znajdzie tu masę wulgaryzmów, wszechobecną pornografię, faceta strzelających czarną spermą czy latające plemniki wielkości ludzkiej głowy - tak naprawdę to tylko czubek góry lodowej. Grant Morrison dodał do tych pomysłów tuziny jeszcze bardziej chorych (choć pozbawionych wulgarności) wątków, przyprawił całość paranoją i schizofrenią, a potem wrzucił do miksera. Parafrazując pewną reklamę: i tak powstał The Filth, koktajl, który wielu zwymiotuje już po pierwszym łyku. Ja wypiłem całość i chciałem jeszcze.

Pisząc o All-Star Superman zachwycałem się ilością pomysłów, jakie autor scenariusza zmieścił na pozornie niewielkiej przestrzeni pomiędzy przednią i tylną okładką. Tutaj jest mniej strawnie, ale dla mnie o wiele ciekawiej. Wszystko kręci się wokół żałosnego gościa imieniem Greeg Feely, który przegrał swoje życie i prawdopodobnie jest mniej charyzmatyczny od kosza na śmieci. Istnieją tylko dwie trzymające go przy życiu rzeczy: pornografia oraz kot (na szczęście nie miesza ze sobą tych dwóch zainteresowań). Aż pewnego dnia Greg dowiaduje się, że tak naprawdę jest członkiem tajnej organizacji o nazwie The Filth... i tu zaczyna się koktajl. Poprawnie narysowany i genialnie opowiedziany. Sposób, w jaki Morrison najpierw wplątuje głównego bohatera w kompletnie niedorzeczne przygody, a później coraz bardziej miesza mu w głowie, raz przekonując, że to wszystko jest prawdą, by po chwili doprowadzić go do wniosku, że oszalał, zasługuje na moje głośne oklaski. A po drodze czytelnik zbiera kolejne elementy układanki wraz z Gregiem, mając mglistą świadomość, że na końcu może czekać na niego jedynie kupa gówna. W pewnym sensie tak właśnie się stanie, ale polecam zobaczyć to samemu.

Na osobną pochwałę zasługuje sposób, w jaki wydano The Filth - jakbyśmy trzymali w rękach nie komiks, a jakieś lekarstwo. W środku są nawet informacjie dotyczące sposobu zażywania podczas ciąży, przeciwwskazań, dawkowania i skutków ubocznych. Robi wrażenie, a te ostatnie mogą być naprawdę groźne.

sobota, 3 lipca 2010

#93 - Hellblazer: The Fear Machine [Jamie Delano i inni]

Trzeci TPB serii Hellblazer zawiera zeszyty od #14 do #22 i dostarcza kolejnej dawki emocji podobnych do tych, które towarzyszyły mi podczas lektury poprzednich części. Tym razem John Constantine (wciąż bezczelny i wciąż pakujący się w najgorsze możliwe kłopoty) ucieka przed organami ścigania, a na swej drodze spotyka grupę ludzi, którzy są bardzo związani z naturą (tak jest, jak zwykle w grę wchodzi magia) oraz prowadzą koczowniczy tryb życia. Główny bohater postanawia zamelinować się wśród nowych przyjaciół. Na początku wszystko przebiega zgodnie z jego planem, wkrótce jednak (jakżeby inaczej) sytuacja wymyka się spod kontroli. Jedna z dziewczynek z otoczenia Johna zostaje porwana, okazuje się bowiem, że posiada pewne specjalne zdolności, które będą bardzo przydatne ludziom związanym z tytułową The Fear Machine; pewnie domyślacie się, kto wyrusza w drogę, by jej pomóc?

Zarówno scenariuszowo jak i graficznie ciężko napisać o tym komiksie coś, o czym nie wspomniałem w tekście o TPB The Devil You Know. Rysunkowo jest znośnie - znany z Fables Buckingham to jeszcze nie ten Buckingham, który ilustruje przygody mieszkańców Baśniogrodu, reszta też nie powala, jednak i tak jest o niebo lepiej, niż w Original Sins. Jeśli chodzi o działkę Delano, nadal mamy do czynienia z nastrojowym horrorem, w którym akcja jest raczej na drugim miejscu, ustępując narracji. Oczywiście nie znaczy to, że w Hellblazerze niewiele się dzieje, wręcz przeciwnie - dzieje się dużo i momentami bardzo krwawo. Jeśli ktoś lubi klimat serii, nie powinien być zawiedziony.

The Fear Machine
nie jest żadnym mistrzostwem świata, zresztą tak samo jak dwa poprzednie Trade'y, ale zdecydowanie daje radę. Opowieść ma w sobie coś takiego, że choć nie można nazwać jej arcydziełem, nie jest też zwykłym czytadłem. Jedyna rzecz, która nie pasuje mi w tym tomie, to zbyt dużo zbiegów okoliczności - kilkukrotnie ktoś "przypadkiem" trafia na osobę, której akurat szukał lub bardzo potrzebował, nawet jeśli szansa na takie spotkanie była naprawdę znikoma. Mało prawdopodobna opcja, nieco drażniąca, ale w sumie niezbyt istotna; trochę mnie zirytowała, jednak nie zepsuła dobrego wrażenia.

czwartek, 1 lipca 2010

#92 - Fantasy Komiks #3

Zarówno o formule Fantasy Komiks, jak i o tym, czym właściwie jest ten magazyn, pisałem przy okazji dwóch poprzednich numerów, nie widzę więc powodu, żeby z każdym kolejnym tomem wałkować to od nowa. Będzie jak z późniejszymi TPB serii Invincible: krótko i konkretnie.

Przy trzecim wydaniu wiadomo już, o co chodzi i z czym to się je, a sama zawartość magazynu tylko potwierdza moją wcześniejszą opinię: jest dobrze, oczywiście na tyle, na ile pozwala pomysł Egmontu na Fantasy Komiks.
Tym razem nie dostajemy żadnej nowej historii, w środku znaleźć można jedynie kontynuacje Rozbitków z Ythaq, Samuraja oraz Legendy, która powróciła po krótkiej nieobecności w FK #2. Fajnie, że nie ma Lasów Opalu, moim zdaniem najgorszej z dotychczasowych serii. Powróci w czwartym wydaniu (które, o ile dobrze kojarzę, pojawi się w sprzedaży już jutro), razem z Legendą i Samurajem.

A tymczasem czytelnik dostaje to, co już doskonale zna, o ile przeczytał wcześniejsze numery magazynu. Jeśli nie, to naprawdę wystarczy sprawdzić dwie poprzednie recenzje i zaznajomić się z ogólnymi założeniami poszczególnych serii, a osoba, która nie urodziła się wczoraj, będzie mogła bez większych problemów zgadnąć, jak mniej więcej wyglądają dalsze losy głównych bohaterów. Musiałbym pogadać z jakimś dzieciakiem, który za wiele nie przeczytał i za wiele nie obejrzał, bo być może dla takiego odbiorcy jest to faktycznie coś nowego i zaskakującego. Dla mnie nie, co nie zmienia faktu, że poziom został utrzymany, a poza tym - i pewnie będę to pisał przy każdym kolejnym numerze Fantasy Komiks - nie chodzi tu przecież o żadne odkrywcze rzeczy, a o przyjemniejsze spędzenie czasu na kibelku, w pociągu, czy gdzie tam czytacie te niezobowiązujące bzdury.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...