sobota, 28 lipca 2012

#249 - PvP Awesomology 1 [Scott Kurtz]

Pomijając Fistaszki, z wielu powodów lekturę obowiązkową dla każdego czytelnika opowieści obrazkowych, nigdy nie miałem większej styczności z paskami komiksowymi. Tak jakoś wyszło. Śledzenie tego typu serii na bieżąco w prasie nie wydaje mi się możliwe, a jeśli chodzi o paski publikowane w Internecie, mam awersję do czytania z ekranu monitora; wolę przeczytać 500 stron wydrukowanych na papierze niż 20 w sieci. Pozostają drukowane wydania zbiorcze, ale te jakoś nigdy nie były moim priorytetem. PvP kupiłem bardziej z głupoty, niż z entuzjazmu. Niby rozmiar się nie liczy, ale kiedy zobaczyłem tę cegłę, pomyślałem, że muszę to mieć. Wiem, niepoważne podejście. Oczywiście wcześniej sprawdziłem, czym jest seria Scotta Kurtza, trochę poczytałem o nagrodach, jakie dostała (między innymi Eisner za najlepszy komiks cyfrowy w 2006 roku) i rzeszy fanów, ale koniec końców tak naprawdę liczyło się przede wszystkim to, że PvP Awesomology, antologia wydana z okazji dziesięciolecia publikowania komiksu, liczy sobie 600 stron i, z dodatkowym pudełkiem, zajmuje na półce prawie tyle samo miejsca, co Absolute Watchmen. Co za przekonujący argument... najważniejsze jest jednak to, że po przeczytaniu całości (dawkowanej stopniowo, po mniej więcej 10 stron dziennie, moim zdaniem nie ma sensu wchłaniać tego w inny sposób) nie ma czego żałować. Mimo wielu wad, Player versus Player to świetna rzecz, nie tylko dla maniaków gier komputerowych, do których zresztą wcale się nie zaliczam.

PvP jest nazwą magazynu o grach, którego redakcja to główni bohaterowie serii. Kurtz oparł humor swojego komiksu na powtarzalności żartów (co, patrząc choćby na wspomniane już Fistaszki, może sprawdzać się bardzo długo i bardzo dobrze), tym zabawniejszych, im bardziej znamy występujące w PvP postacie, a także na robieniu sobie jak z całej popkultury, nie tylko gier komputerowych, ale na przykład filmów, grania w RPG, oczywiście komiksów i ogólnie wszystkiego, co mogłoby interesować człowieka opisywanego jako nerd lub geek. Autor trochę to wyśmiewa, jednocześnie wcale nie kryjąc tego, że sam jest częścią wyśmiewanego przez siebie zjawiska. Osobiście nią nie jestem, więc cieszę się, że do zrozumienia jego dowcipów nie jest potrzebna tajemna wiedza Mistrzów Gry czy znajomość wszystkich części Gwiezdnych Wojen albo masy gier komputerowych.

Kurtz i tak co chwilę odbiega od głównego tematu, skupiając się bardziej na relacjach pomiędzy bohaterami niż na popkulturze, od czasu do czasu dorzucając wątki autobiograficzne (głównie jego rozmowy z krytykującym go z wielu powodów ojcem). I nawet jeśli czasami robi się z tego telenowela, jeśli 90% kadrów to rozmawiające ze sobą, w kółko te same postacie, zaś autorowi często zdarza się publikować żarty niskich lotów, i tak przez większą część tych 600 stron jest bardzo zabawnie. Na tyle, żeby nie żałować zakupu komiksu, który co prawda wygląda imponująco, ale to jego jedyna zaleta. Polecam zapoznanie się z tą serią, jeśli nie z wersją drukowaną, to z tą publikowaną w sieci (obecnie prezentująca się całkiem inaczej niż to, co pokazano w zbierającej starsze paski Awesomology). Sam pewnie będę zbyt leniwy, żeby czytać to dalej na ekranie, ale przypuszczam, że wiele osób ma do tego zupełnie inne podejście.

środa, 25 lipca 2012

#248 - Hellblazer: Fear and Loathing [Garth Ennis & Steve Dillon]

Nigdzie nie mogłem znaleźć tomu Bloodlines, więc od razu przeskoczyłem do Fear and Loathing (przeczytałem ten komiks w polskiej wersji, ale żeby nie mieszać w spisie recenzji oraz nie pisać raz o wydaniach oryginalnych, innym razem o przetłumaczonych, pozostanę przy angielskich tytułach). Bloodlines mam gdzieś na płycie, w formie skanów, ale od kilku lat już nie czytam komiksów ściągniętych z Internetu, więc poczekam, aż trafię na papierowe wydanie zbiorcze.

Ze wszystkich tomów serii Hellblazer, jakie przeczytałem do tej pory, Fear and Loathing niestety przekonuje mnie najmniej. W Dangerous Habits Ennis napisał spójną, długą i dobrą historię, tutaj oddał kilka pojedynczych, dużo cichszych strzałów: najpierw Constantine rozprawia się z dzieciakiem próbującym namówić jego siostrzenicę do praktykowania czarnej magii, potem obchodzi swoje czterdzieste urodziny, aż wreszcie scenarzysta przechodzi do głównego wątku, czyli walki z, jak opisano to na okładce, "szalonymi rasistami". Gdzieś pomiędzy tym wszystkim czytamy o podstępie głównego bohatera, który doprowadza do upadku pewnego anioła, co przypomina beta wersję pomysłów, jakie czytelnicy mieli okazję widzieć w Kaznodziei... tyle że to właśnie Kaznodzieję czytałem najpierw i teraz to, co znalazło się w serii Hellblazer odczułem jako powtórkę z rozrywki, nieważne, że to scenariusze z Fear and Loathing były pisane wcześniej. Tak czy inaczej, Ennis wałkował podobne pomysły w różnych komiksach. Czytając to, trochę się wynudziłem. Oglądając też, bo Dillon już dawno znużył mnie jako rysownik, dając kilku bohaterom zbyt mało różniące się twarze i czasem sprawiając wrażenie, że w kółko rysuje Custera lub jego rodzeństwo. Nagle doszły jeszcze bluzgi, których nie było przedtem, też kojarzące się z Kaznodzieją. Same w sobie nie przeszkadzają, za to przeszkadza świadomość, że Delano, poprzedni scenarzysta, nie potrzebował tuzinów kurew, żeby zbudować nastrój horroru i stworzyć interesującą historię. Poza tym stawiał Constantine'a przed ciekawszymi problemami niż pokazane w niezbyt porywający sposób rozstanie z kobietą. Fear and Loathing nie jest beznadziejnym tomem, ale niestety, powtórzę to jeszcze raz, dla mnie najbardziej rozczarowującym z dotychczasowych. Tym bardziej, że po Dangerous Habits Ennis dostał ode mnie naprawdę spory kredyt zaufania. Mam nadzieję, że Tainted Love będzie lepszą opowieścią i że można ją dorwać łatwiej niż Bloodlines.

wtorek, 17 lipca 2012

#247 - Polaków uczestnictwo w kulturze - Raport z badań 1996-2012 [Jan Koza]

Im dłużej przyglądam się działalności Centrali, tym ciekawszym i bardziej wszechstronnym wydawnictwem jest w mojej opinii. Centrala publikuje komiksy o różnej tematyce, od poważnych, jak „Stuck Rubber Baby” czy „Pozdrowienia z Serbii”, po bardziej humorystyczne, np. „Wiktor i Wisznu”, a także magazyny komiksowe lub film dokumentalny poświęcony opowieściom obrazkowym. Najważniejszy w tym wszystkim jest fakt, że do tej pory właściwie każda rzecz spod szyldu Centrali, która wpadła mi w ręce, zasługiwała zarówno na mój czas, jak i pieniądze. I nawet jeśli opublikują coś, o czym nie słyszałem nigdy wcześniej, szanse na rozczarowanie są minimalne. Ale o Janku Kozie słyszałem, znałem jego twórczość jeszcze przed sięgnięciem po komiks „Polaków uczestnictwo w kulturze”. Wiedziałem, czego się spodziewać. Ani wydawnictwo, ani sam autor po raz kolejny mnie nie zawiedli. [więcej w najnowszym numerze ArtPapieru]

wtorek, 10 lipca 2012

#246 - Hellblazer: Dangerous Habits [Garth Ennis & William Simpson]

Dangerous Habits Ennisa i Simpsona to pierwszy tom Hellblazera, jaki przeczytałem, zdaje się, że niedługo po polskiej premierze, czyli mniej więcej cztery lata temu. Spodobało mi się na tyle, że zacząłem od początku, czyli od Original Sins do scenariuszy Dealano, a teraz, po latach i przeczytaniu Rare Cuts, powróciłem do przygód Constantine'a wymyślanych przez autora Kaznodziei.

Kiedy Ennis przejmował rolę głównego scenarzysty serii, wiedział, że musi wpaść na coś dobrego. Dorobek Delano był spory, nie wspominając o tym, że stał na wysokim poziomie, więc głupio byłoby obniżyć poprzeczkę. Ennis postanowił zacząć z grubej rury: główny bohater umiera. Najlepszy w pomyśle z jego nieuchronną śmiercią jest fakt, że nie dopadły go demony ani starzy wrogowie. Constantine, od dziecka palący tony papierosów, dowiaduje się, że umiera na raka płuc. Kiedy już uda mu się pożegnać pierwsze napady strachu i godzi się z ironią całej sytuacji (bezczelny i cyniczny magik pokonany przez najzwyklejsze papierosy), próbuje coś z tym zrobić, głównie dzięki swoim znajomościom. Przy okazji udaje mu się rozwścieczyć samego diabła, co sprawia, że wizja bliskiej śmierci staje się jeszcze bardziej przerażająca. Constantine wie, że od tej pory w piekle czeka go specjalne traktowanie.

W końcu nadchodzi pora pożegnań. Główny bohater co prawda wpada na pomysł uniknięcia śmierci, ale wydaje się on tak nieprawdopodobny do zrealizowania, że woli odwiedzić kilka bliskich osób i przed swoim odejściem spłacić parę starych długów. A potem próbuje zrealizować przekręt, za wymyślenie którego Ennisowi należą się spore brawa. Według mnie Dangerous Habits to bardzo dobre wejście tego scenarzysty do świata Hellblazera. Ennis dobrze wyczuł postać Constantine'a, zresztą tego typu bohaterowie, cyniczne, aroganckie, tchórzliwe i nieczułe sukinsyny z obecnym gdzieś w głębi, ale rzadko dochodzącym do głosu dobrym sercem, wydają się być dla niego jednymi z najodpowiedniejszych. Poza tym czytelnicy mogą tu zobaczyć, na jakie pomysły wpadał Ennis przed stworzeniem Kaznodziei, serii, którą chyba mogę nazwać bezpośrednim spadkobiercą pracy Gartha przy Hellblazerze.

Scenarzysta zaznacza we wstępie, że choć William Simpson zna się na swojej pracy, bardziej nadaje się do innego typu historii, ale z drugiej strony warstwa graficzna wcale nie odbiega od tego, co można było zobaczyć w poprzednich tomach. Jako wizualizacja scenariusza daje radę, ale nie jest powalająca i zdążyła się już zestarzeć. To można zaakceptować, szkoda tylko, że porównując wygląd Constantine'a na poszczególnych kadrach Dangerous Habits, można odnieść wrażenie, że jednym z efektów chorowania na raka płuc jest co chwilę zmieniająca się twarz. Tak jakby w filmie jednego bohatera grało kilku aktorów.

niedziela, 8 lipca 2012

#245 - Ostatni wynalazek [Dominik Szcześniak i Rafał Trejnis]

Ostatni wynalazek Dominika Szcześniaka (scenariusz) i Rafała Trejnisa (rysunki), autorów komiksu Fotostory, to przeznaczona dla młodszego czytelnika historia trójki piętnastolatków, Kazika, Wacka i Pietruchy. Chłopcy, mieszkający w Lęborku (komiks wydano pod szyldem Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Jarosława Iwaszkiewicza właśnie w tym mieście), po przeżyciu niezliczonych przygód swoich ulubionych kinowych i literackich bohaterów, nareszcie trafiają na własną. W czasie spotkania z profesorem Procesorem, lęborską legendą, dowiadują się, że jedynie oni mogą udaremnić plan jego największego wroga, docenta Procenta, pragnącego zapanować nad umysłami ludzi za pomocą telewizji interaktywnej, ostatniego wynalazku Paula Nipkowa. [więcej na stronie Gildii Komiksu]


wtorek, 3 lipca 2012

#244 - Epileptic [David B.]

Przymiotnikiem najbardziej pasującym do "Epileptic" Davida B, autora między innymi wydanego w 2009 przez Kulturę Gniewu komiksu "Uzbrojony ogród i inne historie", jest moim zdaniem słowo "gęsty". Opisuje ono zarówno scenariusz, jak i przepełnioną czernią warstwę graficzną. Na stronach tej autobiograficznej opowieści jest wręcz duszno, co dla niektórych czytelników może okazać się wyjątkowo ciężkostrawne. W zbiorczym wydaniu "Epileptic", historii pierwotnie wydanej w sześciu tomach, David B. podjął się opisania wieloletnich zmagań całej swojej rodziny z chorobą Jeana-Christophe'a, jego starszego brata. Trochę przypomina to wydaną kilka miesięcy temu w Polsce "Parentezę", jednak jest o wiele trudniejsze w odbiorze i zdecydowanie bardziej przytłaczające. [więcej na Kolorowych Zeszytach]


piątek, 22 czerwca 2012

#243 - Kamień przeznaczenia, tom 3 [Tomasz Kleszcz]

Wszystkim czytelnikom lubiącym obserwować rozwój twórców, Tomasz Kleszcz, autor serii Kamień przeznaczenia, od pewnego czasu dostarcza sporej ilości ciekawego materiału. Ostateczną opinię dotyczącą przygód jego bohaterów będzie można wydać dopiero po lekturze ostatniego tomu cyklu, ale póki co praktycznie od samego początku trzymam kciuki za ten komiks, nawet pomimo kilku moich wcześniejszych słów krytyki. Kamień przeznaczenia zasługuje na krytykę, ale i na pochwały. Autor nie odpuszcza, ciągle pracuje nad swoimi umiejętnościami, systematycznie stara się pozbywać tego, co mu nie wychodzi. Wystarczy wziąć do ręki pierwszą i trzecią część, a na pierwszy rzut oka widać spory przeskok, jeśli chodzi o poziom ilustracji. Trudno, żeby po takim czasie Kleszcz przeszedł do ekstraklasy polskich rysowników, ale świadomość, że idzie mu coraz lepiej i obserwowanie jego postępów to duża przyjemność. Mam nadzieję, że kiedyś rozłożę sobie większą ilość jego komiksów i będę oglądał je chronologicznie, patrząc, od czego zaczynał i do czego doszedł, oraz że w tych późniejszych już nie będzie się do czego przyczepić. [więcej na stronie Gildii Komiksu]

wtorek, 19 czerwca 2012

#242 - Profesor Bell tom 2 [Joann Sfar & Tanquerelle]

Drugi tom Profesora Bella to komiks, na który czekałem więcej niż dwa lata i nie było to czekanie na zasadzie "jeśli się pojawi, to dobrze, jeśli nie, trudno". Opowieści Dwugłowy Meksykanin i Lalki Jerozolimy zapamiętałem jako jedne z najlepszych komiksów przeczytanych przeze mnie w 2010 roku i naprawdę tęskniłem za powrotem Sfara i jego bohatera. Wreszcie Mroja wydała ciąg dalszy, zawierający dwa kolejne albumy, Frachtowiec Króla Małp i Promenada Angielek.

Pierwsza myśl: szkoda, że tym razem Joann Sfar zajął się wyłącznie pisaniem scenariusza. Cały drugi tom narysował Tanquerelle, ilustrator gorszy od Sfara, co wcale nie znaczy, że zły. Jego kreska w połączeniu z kolorami znanej z poprzedniej części Brigette Findakly (Frachtowiec Króla Małp) tworzy tajemniczy nastrój znany z poprzedniej części, a zmiana kolorysty z Findakly na Waltera w Promenadzie Angielek pokazuje, że to nie tylko zasługa barw. Ostatecznie Tanquerelle przekonuje, tworząc nastrój podobny do tego, jaki stworzyły kadry jego poprzednika, jednocześnie bezmyślnie go nie kopiując, chociaż z odbiorem jego rysunków i cieszeniem się warstwą graficzną komiksu jest niestety pewien spory problem, o którym wspomnę później.

Jeśli chodzi o scenariusz, na szczęście wszystko gra i myślę, że w podsumowaniu tego roku Profesor Bell znowu znajdzie się w mojej osobistej czołówce, tak samo jak w 2010. Tym razem niektóre przygody Profesora są bardziej wulgarne i, powiedzmy, niegrzeczne niż ostatnio, przy zachowaniu całej charakterystycznej niezwykłości cyklu, ale niezależnie od pomysłów Sfara, z każdej strony wylewa się niesamowity klimat i magia. Scenarzysta po raz kolejny zbudował nastrój, z jakim nie spotkałem się w żadnym innym komiksie, a finał Promenady Angielek sprawił, że znowu nie mogę doczekać się dalszego ciągu. Będzie to już piąty, ostatni album serii. Mam nadzieję, że Mroja wyda go jak najszybciej.

Mam też nadzieję, że wyda go lepiej, bo drugi tom Profesora Bella ma jedną, ogromną wadę. Wcześniej były to mikroskopijne litery, problem być może nie do uniknięcia, jednak tym razem wydawnictwo podarowało czytelnikom piksele. Piksele w takim komiksie? Niestety tak. Przez dużą część albumu aż przykro na to patrzeć i wygląda na to, że nie posiadam jedynego wadliwego egzemplarza; inni narzekali na to samo. Nie znam się na druku ani wydawaniu opowieści obrazkowych, ale czy naprawdę nie dało się tego sprawdzić i jakoś temu zapobiec? Powtórzę jeszcze raz: piksele w takim komiksie?

niedziela, 17 czerwca 2012

#241 - Kajtek i Koko: Kajtek i Koko w Londynie [Janusz Christa]

Album Kajtek i Koko w Londynie, czwarty tom Klasyki Polskiego Komiksu z historiami obrazkowymi Janusza Christy, składa się z trzech części: zbioru osiemdziesięciu humorystycznych pasków zatytułowanego Dni Gdańska oraz dwóch dłuższych opowieści: fantastycznej Zwariowanej wyspy i detektywistycznego Londyńskiego kryminału. [więcej na stronie Gildii Komiksu]


czwartek, 7 czerwca 2012

#240 - Battle Royale tom 2 [Koushun Takami & Masayuki Taguchi]

W Battle Royale nie istnieje coś takiego jak zwykła śmierć albo walka ze zwykłym zakończeniem. Jeśli ktoś umiera, żegna się ze światem w zalewających wszystko strugach krwi oraz łez, czasem pozbawiony jakiejś kończyny, jeśli ktoś walczy, czytelnik na pewno będzie mógł liczyć na widoki takie jak połamane i powyginane pod nieprawdopodobnymi kątami ręce. Dzieje się, jest grubo, jest pierdolnięcie. Bohaterowie są uzbrojeni we wcześniej wylosowany oręż, brak skrupułów, masę wulgaryzmów i umieszczone w dymkach z tekstami serca, zaś tłumacze w interesujące nawiązania do naszego kraju ("Jeśli się tam znajdziesz, to wiedz, że coś się dzieje!", poza tym w poprzednim tomie jedna z bardziej przypakowanych postaci została określona mianem "Pudziana"). Znowu trochę się nabijam, ale tak naprawdę zmierzam do tego, że choć jest lepiej, seria Battle Royale to za wysoki jak dla mnie poziom groteski. Ten komiks jest zbyt niedorzeczny, żeby mógł przypaść mi do gustu. Może będę pożyczał kolejne tomy, ale na pewno nie mam zamiaru ich kupować, recenzowanie dalszego ciągu raczej też nie ma sensu. Wiem, że to, co stworzyli Koushun Takami oraz Masayuki Taguchi może się podobać i na pewno spodoba się wielu osobom, jednak ja odpadam. Podtrzymuję to, co napisałem w recenzji pierwszej części, a szkoda. O Battle Royale napiszę coś więcej tylko w sytuacji, gdy czytając resztę, nagle i niespodziewanie zmienię swoją opinię.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...