Droga do kiosku to nadal ta sama droga, co lata temu, i choć nigdy nie modliłem się o powrót zeszytówek, a brak węchu nie pozwala mi stwierdzić, czy Konstrukt rzeczywiście pachnie tak samo, jak znane mi z dzieciństwa opowieści obrazkowe wydawane przez TM-Semic, cieszę się, że w końcu znalazłem pierwszy numer tego komiksu, w dodatku w pierwszym kiosku, jaki odwiedziłem. Tak jak wielu innych czytelników, byłem ciekaw, co właściwie trafi w moje ręce (niektórzy podejrzewali nawet, że tak naprawdę nie trafi do nich nic, bo wszystko jest jedynie happeningiem - ciekawe i niekoniecznie bezpodstawne, choć mimo wszystko błędne założenie), czy 16 listopada na pewno będzie ostateczną datą premiery i, wreszcie, czy pierwsze dziecko wydawnictwa Czarna Materia spełni moje oczekiwania. W czasie akcji promocyjnej, która moim skromnym zdaniem wcale nie była dezorientująca (dowiedziałem się o wszystkim, o czym chciałem wiedzieć, a nawet kilku rzeczy więcej, bez czytania udostępnionych wcześniej w Internecie paru stron pierwszego numeru), Jakub Kiyuc prezentował pewność siebie, która bardziej straszyła, niż zapewniała, że komiks da radę. Jeśli ktoś pisze, choćby z przymrużeniem oka, cytuję: "Za kilka lat nie będzie trzeba pisać o Vertigo. Będzie CM", to mam prawo czuć sporą niepewność, jeśli chodzi o poziom Konstruktu. A raczej miałem, ponieważ kupiłem, przeczytałem i już wiem, że jest w porządku, to znaczy jeśli chodzi o samą zawartość pierwszego zeszytu. Nie znam się na takich rzeczach, jak promocja, nie wiem, czy nakład w wysokości dwudziestu tysięcy egzemplarzy (plus trzy tysiące limitowanych) to dobry pomysł i czy cała inicjatywa w ogóle się opłaci. Trzymam kciuki, tym bardziej, że po lekturze mogę to zrobić bez myślenia życzeniowego i zmieszanej z niepokojem nadziei, że historia nie będzie kompletną klapą. Bez obaw, nie jest.
Wydawnictwo ma w planach wypuszczenie 84 numerów, czyli, jeśli wszystko pójdzie dobrze, przygodę z Konstruktem skończę mając mniej więcej trzydzieści jeden i pół roku. Prawdę mówiąc, brzmi trochę przerażająco, nie tylko dlatego, że po drodze może pojawić się milion problemów, które udaremnią dalsze wydawanie tego tytułu, a największym będzie brak zainteresowania. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale póki co liczy się fakt, że komiks nie jest nieporozumieniem. Co zrobić - miałem obawy, że przeczytam pierwszy numer i, mimo najlepszych zamiarów, nie będę mógł napisać o nim choćby jednego pozytywnego zdania. Brałem pod uwagę (chyba jak większość zainteresowanych) to, że pomiędzy okładkami Konstruktu znajdę kiepskie rysunki oraz przekombinowaną treść; numerologiczne zabawy Kiyuca na stronie Ziniola wzbudzały większy strach niż entuzjazm i nawet nie próbowałem za nimi nadążyć. Na szczęście komiks to dobra rozrywka pozbawiona niezrozumiałej pseudofilozofii, czasem może trochę przegadana (nie zabrakło też paru bijących po oczach błędów ortograficznych), jednak na pewno nie czuję się rozczarowany. Inna sprawa, że to dopiero jeden krótki zeszyt. Jak zwykle w takich przypadkach, po lekturze niewiele wiadomo i trzeba czekać na ciąg dalszy, ale najważniejsze, że chce mi się czekać - oby rozwiązania zagadek były tak interesujące, jak same zagadki oraz tajemnice, i oby inicjatywa uniknęła większych komplikacji.
Konstrukt śmierdzi Vertigo już z kilometra. Może trochę za bardzo, ale kocham to wydawnictwo, więc nie mogę uznać takiej inspiracji za coś złego. Szata graficzna, gazetowy papier, podniszczone okładki (o których przeczytałem sporo złych opinii, ale mi się podobają) - to wszystko robi dobre wrażenie. Brudne i brzydkie ilustracje również. Niektóre z nich są proste i schematyczne, a wręcz słabe, ale pasują do całości (niezależnie od tego, czy w grę wchodzi jedynie przyjęta konwencja, czy autorzy nie potrafią inaczej, choćby nawet chcieli). Przypomina się McKeever? Przypomina. Po części szkoda, bo wolałbym coś bardziej oryginalnego, "swojego"; poza tym nie wiem, czy taka kreska przypadnie do gustu masowemu odbiorcy - śmiem wątpić. Z drugiej strony, czuję się usatysfakcjonowany, ciekawe tylko, czy będę jednym z garstki, czy jednym z wielu.
Jeśli chodzi o scenariusz, po pierwszym zeszycie niewiele wiadomo i trudno napisać cokolwiek, by nie zdradzać zbyt wielu szczegółów, ale w żadnym wypadku nie jest to wadą - mam podobne odczucia po lekturze większości pojedynczych zeszytówek. Krótki opis w sklepie Gildii w zupełności wystarcza, zaś cena zachęca, by sprawdzić debiut Czarnej Materii samemu. Od siebie dodam tylko, że to nie jest komiks o tazosach, spokojna głowa. Natomiast jeśli chodzi o same tazosy... nie interesują mnie i chyba nawet nie wiem, czym dokładnie są - od początku interesowała mnie sama opowieść i wiedziałem, że kupię pierwszy numer, choćby promowano go Konstruktowibratorami albo innym badziewiem. Jeśli ktoś chce tazosów, to świetnie, nie przeszkadza mi to. Po prostu zignorowałem ten temat i nie miałem zamiaru przeżywać, jakie to straszne i głupie, że wydawnictwo reklamuje się między innymi w taki sposób. Zresztą to już nieważne, bo mówimy o czymś, co wreszcie można znaleźć w kiosku (i ocenić sam produkt, nie tylko akcję promocyjną), o dobrym, choć nie rewelacyjnym początku nowej polskiej serii komiksowej. Po przeczytaniu historii zatytułowanej Początek wydaje mi się, że w pełni zasługuje na to, by przetrwać na naszym rynku, a nie patrzyłem na nią przez różowe okulary i wcale nie miałem zamiaru rekomendować jej za wszelką cenę.
1 komentarz:
typa recenzji z rodzaju przegadanych. czyli jakbyś napisał możeco drugie słowo.zapomniałeś o magii sajensfikszyn z dzieciństwa otu, czytania tatowych dorosłych książek.yhm.hahe.
Prześlij komentarz