Fajnie, że Szcześniak jest aż tak niezdecydowany, że ponownie zdecydował się wznowić Ziniola, nawet jeśli pod postacią "jednostrzału", a dalszy ciąg znowu zależy od tego, jak chętnie czytelnicy zagłosują portfelami. Ja niezmiennie głosuję, nie tylko z poczucia obowiązku albo przez to, że mierzi mnie prawie całkowity brak magazynów komiksowych w naszym kraju (w czwartym Bicepsie chłopaki z ATY napisali, że po zakończeniu wydawania Ziniola, Kolektywu i Kartonu zostali na placu boju sami, a dla mnie zabrzmiało to bardzo smutno). Głównym powodem jest fakt, że Ziniol zawsze był dla mnie czymś dobrym. W #52 numerze jest inaczej, niż wtedy, gdy czytałem ostatnie papierowe wydanie tego magazynu, jeszcze publikowane przez Timofa; po pierwsze, ten "jednostrzał" to rzut niewielkiej ilości materiału, który traktuję jak sondę sprawdzającą, czy warto wracać. Po drugie, mamy tu wyłącznie materiał komiksowy, cała publicystyka pozostaje na stronie internetowej. Szkoda, jednak rozumiem. Względy praktycznie. I tak trudno nie podziwiać Dominika Szcześniaka za to, że w ogóle mu się chce, nawet pomimo wcześniejszych (niezasłużonych) niepowodzeń, i że publikuje na papierze jakikolwiek magazyn. Nawet mający trzydzieści kilka stron, które można przeczytać dosłownie w parę minut. Ale z drugiej strony, tak naprawdę trudno mi wymienić bardziej znaczącą wadę numeru #52 niż właśnie objętość. Niewielka objętość drażni, bo dobrych rzeczy chciałoby się więcej.
We wcześniejszych wydaniach Ziniola najbardziej przemawiała do mnie publicystyka, wspominałem już kilka razy, że krótkie opowieści obrazkowe, nawet jeśli są ciekawe, rzadko zostają w mojej pamięci na dłużej. Tu jest podobnie, ale to wina wyłącznie mojego podejścia. Szcześniak dał radę i bez problemu mogę powiedzieć, że #52 Ziniol, pomimo skromniejszego wydania, wcale nie odbiega poziomem od wcześniejszych. Założyciel magazynu znowu dobrze się spisał, zarówno jako scenarzysta (trochę życiówek, przede wszystkim w znanych z Internetu przygodach Leszka, trochę abstrakcyjnego humoru w historii z rysunkami Rusteckiego, bardzo fajny wstęp, również w postaci komiksu z samym redaktorem Szcześniakiem w roli głównej), motor napędowy całej akcji oraz organizator zbierający do magazynu takich scenarzystów i rysowników jak Daniel Grzeszkiewicz (świetna okładka), Grzegorz Pawlak, Hubert Ronek, wspomniany już Marcin Rustecki, Piotr Nowacki, Łukasz Kowalczuk i Nikodem Cabała. Wszyscy spisali się dobrze, jeśli chodzi o scenariusze, najlepiej sam Dominik Szcześniak, biorący na siebie napisanie większości historii, a jeśli chodzi o ilustracje, jak zawsze niezawodny Nowacki, niechlujny Rustecki (choć niejedna praca na stronie Ziniola była według mnie o wiele bardziej dopracowana i ciekawsza) oraz realistyczny Pawlak. Jest wysoki poziom i różnorodność.
Na koniec odniosę się do jeszcze jednej rzeczy, która trochę mnie poruszyła. Wymieniony wyżej Piotr Nowacki przeczytał recenzję tego numeru Ziniola na stronie Alei Komiksu i stwierdził, że treści jest tu jak na lekarstwo. 10 lat temu na forum Produktu, po ukazaniu się każdego numeru, pojawiało się conajmniej kilkanaście postów, z których każdy zawierał więcej informacji, odczuć, opinii, analizy niż Twoja recenzja. Szkoda, że nie było wtedy Alei Komiksu, bo moglibyście przeklejać te posty i mielibyście kilkanaście recenzji Produktu w jednym tylko miesiącu. Szkoda, bo zinów czy magazynów od dawna nikt już w komiksowej sieci nie recenzuje. Nie wspominając o tym, że na forach też ludziom nie chce się już wymieniać opinii, tak jak to bywało kilka lat temu. Przeczytałem to i pomyślałem, że z jednej strony moglibyśmy (my, recenzenci) bronić się, na zasadzie "co tu recenzować, skoro to ledwie trzydzieści parę stron do przeczytania w czasie pięciominutowej przerwy w pracy" albo stwierdzać, że Ziniol to przecież nie Produkt, nie tylko, jeśli mówimy na temat samej objętości. Ale to zwykłe pierdolenie, w taki sposób da się usprawiedliwić niemal wszystko. I z jednej strony nie ma czego usprawiedliwiać, bo przecież nikt nie ma złych intencji, a z drugiej, skoro często sami narzekamy (ja narzekam) na kulejącą polską prasę komiksową, to może warto bardziej skupić się na jej omawianiu na stronach czy blogach. Na lepszym omawianiu. Poświęcaniu jej większej uwagi, nawet jeśli do tej pory i tak była dość duża, lub jeśli każdy z nas uważa, że jest wystarczająca. Zwłaszcza, jeśli jest co polecać. W wypadku Ziniola jest. Problem nie polega na tym, że te magazyny są słabe, po prostu mało kto chce je czytać. Jedna czy dwie recenzje raczej i tak tego nie zmienią, ale z drugiej strony, co komu szkodzi bardziej się przyłożyć i napisać więcej niż kilka zdań?
wtorek, 31 lipca 2012
#251 - Ziniol #52
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Całkowita zgoda co do pisania o magazynach. Najlepszy przykład - ukazał się 10 ostatni numer Kolektywu i przeszedł całkowicie bez echa. Bardzo źle, bo magazyny/ziny to jedyne platformy gdzie pokazują się młodzi zdolni a brak odzewu działa zniechęcająco
Akurat przynajmniej jedna recenzja ostatniego Kolektywu się ukazała (Dr. Agona bodajże). Gorzej, że od przynajmniej pięciu numerów było zupełnie głucho, właściwie po czwartym prawie całkowita cisza.
akurat ten bełkot trudno nazwać recenzją
Akurat ostatni Kolektyw rozminął się ze mną w czasie planowania wydatków, ale przyznaję bez bicia, że ze dwa wcześniejsze numery, które posiadam, zwyczajnie olałem, tak jak Triceps i Bicepsy od numeru drugiego w górę. Jak już coś piszę, to staram się zrobić to dobrze, ale mam na sumieniu trochę olanych rzeczy, a teraz postanowiłem sobie, że już nic nie oleję i napiszę o każdym zinie/magazynie komiksowym, jaki przeczytam. I postaram się napisać więcej niż kilka ogólnikowych zdań.
Prześlij komentarz