We wtorek Donikąd, czyli mój komiksowy dziennik, obchodził swoje pierwsze urodziny. Kiedy zaczynałem się w to bawić, szczerze wątpiłem, że wytrzymam przez choćby kilka tygodni, bo zawsze miałem problemy z systematycznością. Mija dwanaście miesięcy (oraz mniej więcej trzy i pół szkicownika) i proszę bardzo, nie dość, że dałem radę, że po roku wcale nie dotarłem do etapu "Wystarczy, udowodniłem swoje, a teraz już dość, chcę świętego spokoju", to jeszcze całkowicie wbrew moim początkowym oczekiwaniom te śmieszne, nudne i niechlujne paski są chwalone oraz lubiane. Może nie przez tłumy, ale i tak jestem zaskoczony, że tak wyszło. Wiecie, że w lipcu zeszłego roku (zanim zrobił się z tego prawdziwy dziennik, była jeszcze miesięczna rozgrzewka) miałem obawy przed rozpoczęciem swojej przygody z tworzeniem komiksów (przygody, którą chciałem rozpocząć od kiedy tylko nauczyłem się czytać, ale po zupełnym olaniu rysowania jakoś w wieku trzynastu lat już nie wierzyłem, że kiedykolwiek to zrobię)? Bałem się reakcji na to, że przecież nie potrafię rysować, że to nuda, że w ogóle po co to komu... tymczasem dostaję naprawdę solidne wsparcie i ani razu nie zarobiłem krytycznego liścia w twarz. Nawet, jeśli z jakiegoś powodu zasłużyłem, szczęśliwie ominęła mnie ta przyjemność. I jadę z kolejnym rokiem, trochę jakbym zaczynał od zera. Z nową motywacją do działania. Czytaliście? Będziecie czytać dalej? Zaczniecie czytać?
czwartek, 15 sierpnia 2013
#319 - Donikąd: Rok pierwszy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
Trzymam kciuki za wytrwałość!
Czytam, zaglądam od czasu do czasu i łykam na raz więcej odcinków. Powodzenia w dalszej pracy!
Dzięki!
Też gratuluję, przede wszystkim wytrwałości.
Ha, postaram się, żeby to nie wytrwałość była największym atutem tej serii.
Prześlij komentarz