Pokazywanie postów oznaczonych etykietą savage dragon archives. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą savage dragon archives. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 26 października 2010

#117 - Savage Dragon Archives Volume Two [Erik Larsen]

Drugi tom Savage Dragon Archives to następna dawka ponad sześciuset stron komiksu, ponownie w wersji czarno-białej i z bardzo zachęcającą ceną okładkową ($19.99). Tym razem cegła zawiera zeszyty od #22 do #50, a poza głównym bohaterem czytelnik spotka się między innymi z Hellboyem, Spawnem, Wojowniczymi Żółwiami Ninja i Bogiem. Wkrótce premiera trzeciego tomu Archives, tak więc nie trzeba będzie czekać na kolejne zbiorcze wydanie bez jakichkolwiek zapowiedzi kontynuacji, co sprawia, że zakup tej części wygląda na jeszcze bardziej sensowny... tak jakby sama okładka nie zwiastowała wystarczającej ilości atrakcji. Kto czytał poprzednią cegłę, ten wie, czego się spodziewać.

Pomiędzy okładkami znalazłem dokładnie to, na co trafiłem podczas lektury Savage Dragon Archives Volume One - jazdę bez trzymanki, widowiskową sieczkę, zaskakujące zwroty akcji, dobre ilustracje i połączenie wszystkich tych elementów w rewelacyjną i łatwo przyswajalną całość. Larsen nie chce udawać, że robi coś więcej niż rozrywkowy komiks, a jego historie to świetna rzecz na odmulenie się, pozwalająca czerpać prawdziwą przyjemność z pochłaniania kolejnych stron zapełnionych nawalanką. Seria wydaje się być połączeniem luźnego podejścia do pisania scenariusza (wiele wątków sprawia wrażenie tworzonych na bieżąco, bez wcześniejszego planowania) z precyzyjnie przemyślanymi smaczkami, nawiązaniami oraz wspomnianymi wcześniej zwrotami akcji, które powinny zaskoczyć każdego (tym bardziej, że na początku wielu sięgających po Savage Dragona spodziewa się "tylko" efektownego mordobicia). Podobne ustawianie figur na planszy i dawanie czytelnikowi delikatnych wskazówek, by potem konkretnie dowalić armią pomysłów, spotkałem wcześniej w Invincible, gdzie Kirkman osiągnął jeszcze lepszy rezultat, ale chyba mogę pokusić się o stwierdzenie, że gdyby nie stworzone przez Larsena fundamenty, seria opowiadająca o przygodach Marka Graysona mogłaby być o wiele uboższa w podobne rozwiązania.

Druga strona medalu wygląda tak, że Savage Dragon Archives Volume Two uważam za część minimalnie gorszą od poprzedniej. Wiadomo, kwestia gustu, ale czytając kolejne zeszyty miałem ochotę na więcej opisanych wcześniej zaskakujących momentów - albo szwankuje mi pamięć, albo w pierwszym tomie pojawiały się dużo częściej. Inna sprawa to kilka zbyt głupich pomysłów, nawet jak na luźną atmosferę panującą w większej części wydania zbiorczego. W paru miejscach miałem ochotę uderzyć się w czoło, bo akcje wymyślane przez Larsena przekroczyły pewien poziom abstrakcji oraz humorystycznej naparzanki z udziałem takich postaci jak Powerhouse, przy których można się uśmiechnąć, natomiast w Volume Two nie zawsze jest zabawnie, a czasem po prostu idiotycznie. Oczywiście to tylko moje odczucie, w końcu nawet bardzo niedorzeczne wymysły scenarzysty wpisują się w konwencję serii, więc inni mogą być zadowoleni, w ogóle nie zauważając rzeczy, o których napisałem.

Jest też kilka pomysłów, które dawniej mogły być - i na pewno były - kontrowersyjne, tak jak walka Boga z Szatanem i chyba słynne już "Don't fuck with God", ale obecnie raczej nie zrobi to wrażenia na czytelniku zaznajomionym z dużo bardziej ostrymi komiksami (na przykład na mnie). Mimo wszystko wyobrażam sobie, że zdaniem sporej ilości ówczesnych odbiorców Larsen pojechał po bandzie. Owszem, pojechał, ale ze stylem i świetnie się przy tym bawiąc.

Tym razem historia przedstawiona w Savage Dragon Archives nie ma sielankowego zakończenia. Ostatnio główny bohater pokonał najważniejszego ze swoich przeciwników i na finałowej stronie stał przed tłumem reporterów robiących mu zdjęcia. Teraz jest inaczej, głównie przez to, że (jak przeczytałem na forum Gildii) Endgame, dziesiąty TPB serii, kończy się na #52 zeszycie, a drugi tom archiwów na #50. Na szczęście kolejna cegła ma mieć premierę już w grudniu. Mam też nadzieję, że Image Comics pójdzie za ciosem i na Savage Dragon Archives Volume Four nie trzeba będzie czekać tak długo, jak na trójkę. Chciałbym już nadrobić zaległości, bo mimo paru wątków, które nie przypadły mi do gustu, jedyną wadą czarno-białych wydań zbiorczych są ręce uwalone tuszem, ale radocha z lektury tych wesołych bzdur zrekompensuje to każdemu czytelnikowi, jeśli tylko nie spina dupki uważając się za kogoś, dla kogo przygody zielonego gościa z płetwą na głowie są zbyt przyziemną rozrywką.

czwartek, 22 kwietnia 2010

#85 - Savage Dragon Archives Volume One [Erik Larsen]

Są takie komiksy, z którymi warto próbować do skutku i dawać im coraz to nowe szanse, bo na końcu tej usłanej cierniami drogi możemy zostać wynagrodzeni naprawdę dobrą zabawą. Tak było właśnie z Savage Dragonem, opowieścią kompletnie przeze mnie zapomnianą i niedocenioną, jak się ostatnio okazało - zupełnie niesłusznie. A było to tak...

Erika Larsena pamiętam jeszcze z czasów TM-Semic, kiedy to pojawiał się głównie w Spider-Manie, poza tym narysował jeszcze ostatni numer polskiej wersji Wild C.A.T.S. Jeśli coś jeszcze, to w tej chwili nie potrafię sobie o tym przypomnieć. W każdym razie zawsze podobały mi się jego opowieści, dostarczające porcji prostej rozrywki, która nie udawała czegoś wielce ambitnego (a przynajmniej tak je zapamiętałem). Dość charakterystyczna kreska Larsena także była miłym wspomnieniem. A że Savage Dragon jest dobrym komiksem, przeczytałem w którymś z listów zamieszczonych w jednym z pierwszych numerów Spawna. Musiało jednak minąć sporo czasu, zanim nadarzyła się okazja wypróbowanie tego tytułu, a stało się to gdy wyciągnąłem #3 numer regularnej serii z pudła pełnego tanich, starszych zeszytów, położonego w niewielkim sklepie komiksowym w Ju Es Ej. Skoro miałem tę opowieść pod ręką, to czemu nie sprawdzić zielonego gościa z płetwą na głowie?

Ale wtedy (a działo się to prawie cztery lata temu) ta wyrwana z kontekstu nawalanka zupełnie nie przypadła mi do gustu, tak więc odłożyłem zeszyt na półkę i olałem sprawę. Dużo później przeczytałem pozytywne wypowiedzi Arcza z Kolorowych Zeszytów i postanowiłem, że dam smokowi kolejną szansę. Zapoznałem się z treścią kilku pierwszych epizodów i znowu nic. Zastanawiałem się, co ludzie w tym widzą, bo przecież Arcz nie był jedynym zachwalającym. Zagryzłem zęby i w wakacje kupiłem pierwszy tom Savage Dragon Archives z myślą, że jeśli ta cegła mnie nie przekona, zapominam o tym zielonym gościu na zawsze. Dostałem więc ponad 600 stron komiksu (składająca się z trzech odcinków mini-seria oraz pierwsze 21 epizodów prezentujących regularne przygody pana z płetwą), całość zacząłem czytać dopiero w zeszłym tygodniu i wreszcie możecie mnie uznać za nawróconego. Podoba mi się, jaram się, jestem fanem. Może nie takim die hard, ale jest jeszcze przecież drugi tom Archives, wszystko przede mną.

Musiałem opisać te wszystkie podejścia do serii Erika, bo nawet ja nie rozumiem tego, że Savage Dragon wcześniej był "be" a teraz jest czymś bardzo dobrym. Może to kwestia ilości materiału - jakoś tak fajniej siąść sobie wygodnie z tymi wesołymi nawalankami i przeczytać 200 stron za jednym razem. Nie zajmuje to za dużo czasu, bo przygody smoka to przede wszystkim akcja i brutalne pojedynki z wszelkiej maści superłotrami o dziwacznych mocach, a pomysł goni pomysł i ciężko przerwać lekturę widząc, że główny bohater jest właśnie w trakcie dostawanie konkretnego oklepu lub dowala przeciwnikowi, a przed nami jeszcze tylko połowa cegły. Może to kwestia tego, że podszedłem do tego komiksu tak jak należy - jak do czystej rozrywki, choć z drugiej strony nigdy nie robiłem z siebie jakiegoś pseudointelektualisty, który czyta tylko poważne opowieści. Savage Dragon jest świetny taki jaki jest, mamy dużo wybuchów, nawalanek, sporo całostronicowych ilustracji oraz pomysłowość Larsena, który ewidentnie świetnie się bawił podczas pracy nad całością - to widać, a jego entuzjazm udziela się także czytelnikowi. Do plusów należy też oczywiście szata graficzna (tutaj niestety w czerni i bieli, ale coś za coś) oraz umiejętność ciekawego rozplanowania wydarzeń przez autora, co prowadzi do wielu zaskakujących zwrotów akcji. Gdybym wcześniej nie widział Invincible, gdzie Kirkman robi to o wiele lepiej, pewnie byłbym jeszcze bardziej zadowolony.

"Zawsze podobały mi się jego opowieści, dostarczające porcji prostej rozrywki, która nie udawała czegoś wielce ambitnego" - w zasadzie nic się nie zmieniło. Próby przekonania się do Savage Dragona były dla mnie dość ciężką przeprawą (podobnie miałem na przykład z muzyką MF Dooma, chyba najbardziej komiksowego rapera na świecie), ale jestem zadowolony, że na początku dałem się temu komiksowi trochę pomęczyć, by potem w końcu odłożyć wydane zbiorcze z szerokim uśmiechem na ustach. Nie wiem kiedy sprawdzę Volume Two, ale sprawdzę na pewno, a póki co dołączam do grona polecających.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...